Spokojny, miły, z delikatną nutą humoru i dramatu. Najbardziej podoba mi się przemiana, jaka zachodzi w bohaterce: z nieszczęśliwego singla (czy raczej singielki) staje się "matką", a potem żoną. Pod wpływem uczuć Marta z władczej szefowej kuchni staje się kreatywną kobietą w pełnym wymiarze (rodzina, własny biznes). Najbardziej podoba mi się ostatnia scena, kiedy razem z terapeutą próbuje wypiek jego roboty i komentuje: "Czuję, jakiego cukru pan tu nie dodał". Szkoda tylko, że sąsiad Marty "zniknął" w filmie bez słowa. Film jasno pokazuje, jak wielką sztuką może być gotowanie potraw... i szczęścia w życiu - jedno i drugie daje satysfakcję :)